MUZYKA

Cała dyskografia The Soundrops jest do odsłuchania/ściągnięcia tutaj:

https://thesoundrops.bandcamp.com/

 

A teraz szczegóły:

ALBUMY 

2006
1. FUTURE PERFECT IN THE PAST  

https://thesoundrops.bandcamp.com/album/future-perfect-in-the-past

best song (zdaniem Gera): The Choice

 Bazowy materiał został nagrany w studiu SP Records pod czujnym uchem Sebastiana Witkowskiego we wrześniu 2006. Zajęło to nam 10 godzin - 5 na nagranie i 5 na obróbkę. W niektórych utworach gitara tak strasznie nie stroiła, że potem w kuchni nagrałem nowe wersje. Tak będzie też w przypadku kolejnych naszych "płyt" - data wydania jest mocno umowna. Do tej warszawskiej eskapady wybraliśmy z Morelką "najlepsze" utwory z liceum - nie obyło się przy tym bez kłótni - stanowcze veto wobec utworu Song For the Her bardzo mnie zdziwiło, hehe. A w ogóle to za swoją najlepszą piosenkę z liceum uważam utwór The First Day of Spring - próbowałem go zagrać na tej sesji, ale wyszło tak źle, ze Siora i Sebastian łagodnie lecz stanowczo mi go wyperswadowali. Na naszym debiutewnym albumie popełniliśmy niemal wszystkie możliwe błędy i przedstawienie pierwszego autorskiego dzieła światu (co z tego, że tylko internetowemu) okazało się dla mnie bardzo stresujące - z wielkim zdziwieniem odkryłem, że nie wszyscy są nami zachwyceni! :) A jednak tamte dwa dni nagrywania wspominam z wielkim rozrzewnieniem, jak zawsze gościnna Maua Uonka pomogła nam we wszystkich technicznych udrękach. I mam taki obraz w głowie - biedny zespół w towarzystwie Forumowicza Crazy'ego jedzie w siąpiącym deszczu żółto-czerwonym autobusem na sesję dźwigając dwie gitary i bębenki...

 

 

2. HALF

2007
https://thesoundrops.bandcamp.com/album/half

best song (zdaniem Gera): Calm Narrow Street

 To prawdziwy początek długiej drogi. Chodzi nie tylko o nagrywanie kolejnych płyt, ale też kolejnych wersji, lepiej brzmiących i lepiej strojących. Ale też cudownie było odkryć, że te wszystkie piosenki kogoś interesują, nie tylko znajomych królika. Bardzo przysłużył się nam wtedy portal last.fm, dzięki któremu nasza muzyka zaczęła trafiać do głośniczków na całym świecie. Uwielbiałem to obserwować - w tej chwili ktoś w przysłowiowym Vanuatu słucha utworu This Is My Last Love Song For You... Niektórzy najwyraźniej brali te utwory jako swoje - dla songwritera nie ma lepszej nagrody. W ramach wdzięczności na okładce płyty zamieściłem połówkę winyla, jak na layoucie z last.fm (okładkę wykonał Forumowicz Piotrek B. - dziękujemy). A dlaczego "Half"? Te wszystkie historie w większości były niedopełnione... Soundrops tag: unrequited love... No właśnie - love???

 

  

3. GOOD AFTERNOON

2007

https://thesoundrops.bandcamp.com/album/good-afternoon

best song (zdaniem Gera): The First Day of Spring

Kolejny album, kolejna historia z dawnych lat. Trochę czułem się jak poeta Thomas Hardy, który dopiero w sile wieku publikował swoje wiersze z lat młodzieńczych... Ale tylko trochę - po pierwsze nagrywając latem 2007 roku ekhm pierwszą wersję albumu Good Afternoon miałem dopiero 31 lat (choć już wtedy byłem nazywany "starcem"), po drugie - zawsze szło o to, żeby z tamtych piosenek i SYTUACJI wydobyć to co wieczne. A akurat te sytuacje z roku 1993 pamiętam do dziś, zwłaszcza tę z utworu Down, która sprawiła, że z dobrze zapowiadającego się gwiazdora domorosłego rocka prog... no, może psych..., no może baro... no... w każdym razie - musiałem szybko stać się ekspertem od cierpienia, rozczarowania i krzyża... i to na tle przepięknych lipcowych lasów i łąk... Nigdy bym sam nie wybrał sobie takiej drogi, bo absolutnie nie jestem cierpiętnikiem, ale tak, zdecydowanie, po latach potwierdzam tytuł: to było dobre popołudnie. A okładkę zaprojektował Forumowicz Piła.

 

 

2007
4. OUTWARD 

https://thesoundrops.bandcamp.com/album/outward 

best song (zdaniem Gera): Let Me Be (Part Two)

   To już inny czas. Drżący i niebezpieczny. Skończyło się w miarę bezpieczne liceum i miała zacząć się w miarę dorosłość. Dookoła wszystko się zmieniało, także w naszym zespole The Round Triangle, a do tego w sercu człowiek popełniał wciąż te same błędy, zawieszony między idolatrią a słabością. Obronną ręką można było z tego wyjść tylko z pomocą z Góry. I ten album jest pierwszym, w którym rzeczywistość duchowa zaczyna domagać się wzmianki. Na razie te wzmianki są często naiwne i przesadnie "flagowe", ale na szczęście nawet w tym nie byłem sam. Z kolei na płaszczyźnie stylistycznej w tamtym okresie (ogólnie mówiąc: lata 1995-1996) byliśmy z różnych powodów najbliżej tradycyjnie pojętego grania rockowego. Równocześnie jednak utwierdzałem się na swoim odrębnym poletku - aksamitnego pojękiwania na udziwnionych rozłożonych akordach.

 

 

2007
5. NIGHT

https://thesoundrops.bandcamp.com/album/night
 

best song (zdaniem Gera): The Eye

Właściwie każda "płyta" Soundrops jest "concept-albumem", czasem zarysowanym dobitnie, czasem - zupełnie nieostro. Dopiero dzisiaj dociera do mnie o czym tak naprawdę jest Night - pomijając kolejną historię miłosną (ta przynajmniej była bardziej dorzeczna niż poprzednia i udało się w niej bardziej... dorosnąć, pozdro MS), wydaje się tu odbywać następujące  zdumione zauważenie: ogólnie pojęta "religijność" wcale nie sprawia, że jest łatwiej w życiu! Ewangeliczne pytanie "czy i wy chcecie odejść?" zaczęło kołatać coraz śmielej. Oczywiście ani wtedy gdy te piosenki pisałem (1997-1998), ani wtedy gdy zacząłem je umieszczać w necie nie było mowy o prawdziwej nocy ciemnej, gdzie tam, to tylko kolejna nocka przegrana na własne życzenie. Ale zawinione czy nie, kolejne krzyże domagały się coraz głębszych odpowiedzi. Absolutnie nie sądzę, że muzyka Soundrops takie odpowiedzi może przynieść. Mam tylko nadzieję, że jakoś pozwoli ulżyć w pytaniach. 

 

 

2008
6. INTERIM

https://thesoundrops.bandcamp.com/album/interim-2 

best song (zdaniem Gera): Towards

 "Interim" oznacza "okres przejściowy". To był mało charakterystyczny moment, który właściwie przeciągnął się na parę dobrych lat (1998-2001), z kulminacją w postaci Jubileuszowego Roku 2000, w którym obroniłem magisterkę i zacząłem "dorosłe życie", ale co ważniejsze wręcz opływałem w różne dobra duchowe i krajobrazowe, bez większych zawirowań w sercu. W międzyczasie oczywiście zdarzyło się kilka pomniejszych czerwieni i czerni, ale wyraźnie na pierwszym planie było przysłowiowe "tu i teraz". O dziwo, nie był to czas szczególnie dla mnie twórczy (w roku 2000: jeden tylko nowy utwór po angielsku), no tak - żyło się "na zewnątrz" raczej niż "do wewnątrz". Został po tym bardzo osobliwy paciorkowiec piosenek nie o tym co zawsze, nawet taka Oak Girl to tylko czystej wody prezent (Adresatka nigdy go chyba nie słyszała) a nie bomb-o-nie!-rka z drugim dnem. Bardzo miło wspominam ten czas, również dlatego, że nie został na zawsze.

 


2008
7. FROM TIME TO TIME

https://thesoundrops.bandcamp.com/album/from-time-to-time

best song (zdaniem Gera): Lantern Waste/Autumn Way

Korzystając z nieobciążonej trudami klatki piersiowej, w roku 2001 bawiłem się w tworzenie pierwszego w życiu "albumu rozliczeniowego", nie w kolorze czerwonym tylko zielonym. Bardzo naiwna "teologia" tego konceptu rozwieszona była gdzieś między Drogą Armii i Tańcem szkieletów Budzego, który miał wyjść na świat dzienny rok później. Niestety okazało się, że płoche wspominki dawnych zachwyceń nie przekuwają się nie tylko w złote płyty, ale nawet i w złote kasety. Niezapomniany panel szyderców głównych w tym czasie sympatyków Soundrops czyli tercetu Krynia-Bonia-Madzia delikatnie lecz stanowczo skrytykował te nowe utwory i co gorsza, dziewczyny miały rację (padł zdaje się zarzut, że to "niezbyt potrzebne i nie ma zupełnie tamtego ciężaru"). Nagrywając te piosenki siedem lat później, na szczęście trzymałem się w ryzach: wybrałem tylko te najlepsze (niniejszym przepadł ów straszliwy kuplet "Ma & Pa/take me to the spa", który wzbudzał (i słusznie!) spory rechot, żeby nie powiedzieć - reszort) i dorzuciłem dwa cacuszka z pierwszej (Message From Future) i drugiej (Song For John) klasy liceum. A i tak jest to jeden ze słabszych albumów Soundrops, choć Witek się nie zgadza.

 


2008
8. WEATHERTOP

https://thesoundrops.bandcamp.com/album/weathertop

best song (zdaniem Gera): Railman

W jakimś sensie ewenement w dyskografii Soundrops, bo to jedyna w historii historia, która kończy się aż TAK dobrze, przynajmniej na tym etapie. Do już znajomych kontekstów doszedł bardzo ważny nowy: Tolkienowski. Tak jak stanowczo odżegnywałem się od tej książki przez liceum i studia, tak samo gorąco w nią wsiąkłem gdy w końcu włożono mi ją do ręki (co ważne: w wersji angielskiej). Rok 2002 to był też ten czas, gdzie na większości straganów z kubków uśmiechali się Frodowie lub szczerzyli się Orkowie. Dałem się na tych wszystkich polach nieco omamić, sądząc że tak wysoko będzie już zawsze. Stąd też Tolkienowski tytuł, wydawało mi się przez chwilę, że czywiście stoję czubku góry, ponad pogodą. Szybko jednak okazało się, że nie jestem wcale taki wspaniały jak mi się pokornie wydawało i z perspektywy lat album Weathertop jest dla mnie tak samo wspomnieniem zwycięstwa jak i zmarnowanej szansy.

 

 
 

2008
 9. DOWNHILL UPHILL

https://thesoundrops.bandcamp.com/album/downhill-uphill 

best song (zdaniem Gera): Overthere

Ze wszystkich moich kasetowych albumów ten wydawał mi się najlepszy, zarówno pod względem jakości piosenek (oczywiście mówimy tu o skromnym poziomie Soundrops) jak i celności podejmowanych tematów. Człowiek, który przed chwilą pławił się chmurami na wierzchołku świata, nagle odkrywa, że tak naprawdę nie umie kochać. Jak na 27-letniego młodzieńca, całkiem dorzecznie było to przedstawione, z odpowiednimi woalami i przydrożnymi pocieszeniami (dużo tu powietrzów z różnych zakątków: Strzeszynek, Pobiedziska, Góry Stołowe... tekst jednej piosenki żywcem napisany na zielonym szlaku z Zieleńca do Polanicy). Okazało się, że ta góra była o wiele ważniejsza niż poprzednia, stąd taki tytuł. Szkoda tej historii, ale trzeba iść dalej.

 


2008
10. A BOTTLE OF OIL

https://thesoundrops.bandcamp.com/album/a-bottle-of-oil

best song (zdaniem Gera): Love Comes to Train

Po rażce związanej z okolicznościami towarzyszącymi albumowi poprzedniemu nie mogłem się artystycznie podnieść przez parę lat (w 2004 nie napisałem żadnego nowego utworu, po co, skoro jestem taki beznadziejny?) Wena powróciła na dobre (choć nieco ociężała) w roku 2006, kiedy naprędce kleiłem ostatnią w życiu NOWĄ AUTORSKĄ KASETĘ. Sytuacja była nieco inna niż trzy lata wcześniej, zespół The Soundrops w marginalny, ale bardzo konkretny sposób zaistniał na forum zespołu Armia, wyodrębnił się jakiś skład zespołu i nawet repertuar, na razie tylko coverowy: na początku związany tylko z angielskimi wersjami utworów Armii, potem szerzej wychodzący w stronę pastwisk z lat 60-tych (uknułem nawet dla nas podgatunek "pastoral rock", gdyż zauważyłem, ze w literaturze słowem pastoral określa się bardzo dla mnie inspirujące ballady wczesnych Floydów na rozłożonych akordach gitary akustycznej). W tym wszystkim moja autorska muzyka o sprawach sercowych musiała zabrzmieć nieco inaczej, bo musiałem się liczyć, że wysłuchają jej inni ludzie niż tylko osoba w danej chwili najbardziej (nie)zainteresowana. Jakoś musiałem się w tym wszystkim przeorientować i muszę powiedzieć, że nie poszło mi to zbytnio. Pewnie najbardziej zawiniło wspomniane wcześniej przytępienie muzy - połowa zgromadzonych tu utworów przypominała mi (zwłaszcza w świetle wysokości Downhill Uphill) niezamierzony powrót do liceum. Na szczęście jest tu kilka lepszych utworów, które przygotowują grunt pod najważniejszy temat jakoś tam dojrzałych Soundrops czyli zmierzenie się z (oczywiście niechcianym) cierpieniem i wejście w krzyż. Bardzo szkoda tej historii, bo Adresatka była niebiańsko dobra i warta każdego poświęcenia, a tutaj takie mielizny, zdecydowanie najlepszy tekst ma utwór Aloop, napisany (w lasach koło Nowej Wsi Poznańskiej) gdy już wyraźnie było po wszystkim. (Ale czy z tego lasu widać wioskę Izby?) Aha, ostatni numer Wha został napisany (choć to za duże słowo) w momencie nagrywania całości, dwa lata po opisywanych wydarzeniach. Jest to pierwszy cyfrowy numer Soundrops, który nie posiadał swojego kasetowego pierwowzoru.

 

2008
11. DEATHS

 
best song (zdaniem Gera): Scruples

W tym momencie dobiłem mniej więcej do zrównoważenia "back catalogue" z czasem bieżącym. Mniej więcej, bo na wyżej wymienionych albumach nie starczyło miejsca na wszystkie napisane w liceum (i później) utwory. Zebrały się jeszcze trzy zgrupowania ułomków. Pierwszy z nich oczywiście był najbardziej kaloryczny, bo większość zawartych tutaj numerów odpadła z powiedzmy macierzystych albumów nie ze względu na to, że były gorsze jakościowo, bardziej dlatego, że nie mieściły się w szeroko pojętych konceptach. Zauważyłem, że większość z nich ma w tle różnorakie umieranie, dlatego nazwałem ten zbiorek Deaths. O ile z większości sesji kuchennych przed kompem pamiętam bardzo niewiele, to tutaj zostało trochę wręcz medytacyjnych poblasków z (pierwszej) wrześniowej sesji do tego albumu. Budzy bardzo docenił numer Graveyard Blues, dla mnie jednak to rzecz bardzo marginalna. Nawet wolę Granicę - to właściwie moja jedyna piosenka po polsku na poważnie, z której jestem na poważnie zadowolony (nawet bardziej z tekstu niż muzyki). Dwa najlepsze dla mnie numery tutaj to Scruples i Found, obydwa czekają na jakieś lepsze wersje.

 

2009
12. ON 
 
 
best song (zdaniem Gera): Glory (Za Bramką)
 

Pierwszy "nowy komputerowy" album Soundrops jest chyba moim najmniej ulubionym z całej "dyskografii" (nie licząc katastrofy w języku polskim). Okazało się, że wróciły klimaty Downhill Uphill - chociaż wszystkie zewnętrzne ustawienia były nadzwyczaj sprzyjające, to słabości, grzeszności i nieporadności wewnętrzne skutecznie niszczyły cały mój świat. Nie mogłem się temu nadziwić. Właściwie sednem tego zestawu jest utwór No More Magic, który mówi o tym wszystkim w miarę wprost. Jest on otoczony archiwaliami (jeden utwór z piątej klasy podstawówki i pierwsza "oficjalna piosenka Triangelsów) i wygłupami ("jak to było?..." - zastanawiała się Laska - "...ryba w piekarniku pi pi pi?"), które miały chyba za zadanie osłodzić tę nieoczekiwaną czerń, która wiązała się z rozpoznaniem totalnej nicości własnej. Album kończą dwa zacne utwory, które wynikły z tego, że zacząłem szukać pocieszenia w eschatologii, zacne, ale widzę w tym pewną ucieczkę z pola bitwy. Ale naprawdę trudno było nie uciekać... Brr...

 

13. RIGHTUNDERS 
2009


  
best song (zdaniem Gera): Ineffable
 

Kolejna dygresja, kolejny kosz z odpadkami po przednich sesjach. Kilka numerów bardzo dobrych - The Answer oraz Ineffable to jak na soundropsową miarę - klasyki. Z kolei utwory, o których z góry wiadomo było, że są raczej poślednie, wymusiły bardziej wyluzowane podejście, co od razu zostało zauważone przez Sprzymierzeńców. Zdumione wzmianki o humorze i autoironii bardzo mnie zaskoczyły - myślałem, że tego jest w muzyce Soundrops całkiem sporo, dopiero potem odkryłem, że pomyliłem tu Soundrops z Triangelsami, w których zawsze było zawadiacko - pierwsze albumy Soundrops skupiły się jakoś na nieznośnej ciężkości bytu... Cóż - Ruch! Ruch! Soun-dro-pskie psy! Co do wyluzowania, niesamowicie dobrze wspominam nagrywanie z Pawłem naszego triangelsowego opusa Sad Today, kiedy to naśmiałem się za wszystkie poprzednie lata, kiedy to Pawła było bardzo mało w Soundrops (jako że był bardzo zaangażowany w wychowywanie Córki). Musiałem się zamknąć w pokoju gdy on nagrywał główny wokal w kuchni, inaczej straciłbym brzuch chyba z tych parsków. W ogóle w roku 2009 wróciliśmy trochę na scenę z Soundropsami, ja zresztą na stałe zagościłem w koncertowej odsłonie Budzego Solo, no i można było trochę odwrócić wzrok od wewnętrznej beznadziei.

 

2009
14. FRIENDS 
 
 
best songs (zdaniem Gera): Abrupt Unluck Bing oraz Stare Bojanowo (Nowe Bojastaro)
  

I nagle, niespodziewanie, pojawił się album zupełnie o czymś innym, jak na nasze warunki bardzo dobry, równy i ożywczy. I zespołowy - po raz pierwszy w historii tego kuchennego nagrywania nie dość, że cała trójka zasiadła przed jednym mikrofonem, to jeszcze był to utwór naprędce  napisany wspólnie. Te dwadzieścia minut napisania i nagrania piosenki Abrupt Unluck Bing od razu przeszło do Soundropsowej mitologii. Ale album Friends oferuje, mam nadzieję, dużo więcej: gdy stało się jasne, że nie ma co dalej pisać o wewnętrznych czerniach (są zasygnalizowane w bodajże trzech utworach), przesunąłem ostrość długopisu na zewnątrz, i to bardzo. Aż mnie samego to zaskoczyło jak wielowymiarowe powstało dziełko rozpostarte pomiędzy różnymi zakątkami na mapie Polski i różnymi postaciami na mapie przyjaźni - realnymi, serialowymi i internetowymi. Wszystko ociekało taką pełnią, że aż zapominało się o Acedii, z której wszystko się wypiętrzyło... Szkoda tylko, że nie we wszystkich miejscach muzyka dorastała do konceptu, no ale tak to jest, kiedy traci się luksus kompilowania playlisty z kilkunastu/kilkudziesięciu przeszłych utworów. Teraz wszystko było pisane w czasie rzeczywistym. Ale nie ma co narzekać - dobry album nagrany w wieku Chrystusowym.

 

15. TAKDOTLETAKTAK 
2009

 
 
najlepsza piosenka (zdaniem Gera): Między nami nic nie będzie 

 A tu jakby dla przeciwwagi, rzecz strasznie słaba. Właściwie najlepiej by było, gdyby zapomnieć o tej "płycie", no ale jakoś tam zaistniała w różnych miejscach, więc... Wszystko wzięło się z tego, że gdzieś na wysokości roku 1998 zacząłem się zastanawiać czy może jednak nie powinienem pisać w języku ojczystym. Paweł zaogniał: "pisz, Ger, po polsku, trafisz do więcej ludzi". Początek wydawał się obiecujący - linijka "ja nawidzę cię", wymyślona w drodze na Cytadelę, wydawała się całkiem świeża i komercyjna. Szybko jednak okazało się, że o ile w pisaniu parodii i tym podobnych bywaliśmy całkiem nieźli, żeby nie powiedzieć: niezrównani z ziemią, o tyle piosenki na poważnie rozbijały się o kanciate melodie i zmordowane gry słowne. Język angielski okazał się niedoścignioną zasłoną, za którą można było powiedzieć bardzo dużo bardzo naturalnie, a w języku polskim mnożyłem coraz to bardziej niezgrabne potworki. I jeszcze nie sprawdzały się tu tropy stylistyczne (a nawet produkcyjne) z piosenek po angielsku. Momenty są, ale toną w ogólnej sztuczności spraw. 

 

2010
16. 1500 - 100 - 900


best song (zdaniem Gera): Laid Up with Jealousy

Kolejna wydzieranka z zaprzeszłym skrawków, tym razem sklecona - specjalnie - bez ładu i składu Pink Floydów. Zawsze chciałem, żeby jakaś moja "dorosła" płyta miała "podstawówkowy" tytuł Tysiąc pięset sto dziewięset (czyli mnóstwo mnóstwo), no i się spełniło. Jeszcze tak się zdarzy, że ktoś go z całą powagą przeczyta w radiu, zobaczycie. "Na 1500 - 100 - 900 The Soundrops udowodnili wrodzoną lekkość w igraniu z kororami." Czy jakoś tak. (Dobrze że nie w "igraniu z szachmatami"). A tak naprawdę - nic specjalnego. Really.


17. GOOD REINERZ
2010



best song (zdaniem Gera): Up

Przez długie lata mój ulubiony album Soundrops. Już chyba w roku 2001 powstał pomysł stworzenia "concept-albumu" o wyjeździe w góry (do Ziemi Kłodzkiej), który zaczynałby się od utworu The Train Away, a kończyl piosenką The Train Home. W roku 2004 pisałem do niego teksty po polsku, na szczęście bardzo mi nie szło. A jeszcze wcześniej powstał (nigdy nie wykorzystany) zalążek tekstu I Entered the Meadow o olbrzymich kapeluszach muchomorów wypełnionych właśnie napadanym deszczem na czerwonym szlaku z Dusznik do Kudowy...  Potem właściwie już zrezygnowałem z tego pomysłu na album, utwór Stare Bojanowo z Friends właściwie mógłby się nazywać "The Train Home"... ale potem znalazłem w necie sample melotronu i nauczyłem się je wykorzystywać w swoich utworach - pierwszy wjechał do utworu Up i było to dla mnie wręcz olśniewające. Stało się dla mnie jasne, że trzeba zbudować album na tym brzmieniu i playlista szybko się ułożyła. Oczywiście melotronu jest za dużo i oczywiście za mało jest tu różnorodności, ale i tak przepadam za tym albumem. Dobrze oddaje ten czas (oczywiście niezauważonej) pełni, kiedy to potrafiłem wsiąść w pociąg w nocy z piątku na sobotę, przejść ponad dwudziestokilometrową trasę w Górach Bystrzyckich i wrócić w nocy z soboty na niedzielę do domu. Wrócić zmieniony. 

 

18. HELPERS 
2011

 
 
best song (zdaniem Gera): Dusk

 Choć to oczywiście wrażenie subiektywne (wiele się spędziło palcogodzin na różnych forach broniąc honoru ultrasubiektywnego spojrzenia na muzykę pop, hehe), Good Reinerz wygladał mi na dzieł(k)o życia, a już w połaczeniu z albumemem Friends tworzył podwaliny jakiegoś "zło(cis)tego wieku Soundrops". Dlatego właśnie nie lubię zbytnio "płyty" Helpers, mimo że w "epoce" została całkiem miło przyjęta przez garstkę zwolenników, co zawsze cieszyło najbardziej. Lubię niektóre piosenki, ale wyraźnie zabrakło tu pomysłu na całość, a może tylko tego pomysłu "egzekucji" - koncept był gotowy od roku 2001, miało to być o różnych (zwłaszcza krajobrazowych) pomocnikach, dzięki którym - cytując niedokładnie Budzego - łatwiej jest przetrwać do wieczora. Ale jakoś miałko chyba o tym wszystkim opowiedziałem. Bez oglądania się na koncept, album jakoś się jednak broni, mam nadzieję.

 

 

2012
19. AUGUST  
 
 
best song: (zdaniem Gera): Wambierzyce

 Tu z kolei zaistniała zdaję się sytuacja odwrotna. Tym razem byliśmy mega zadowoleni z całości, zwłaszcza Paweł, dla którego był to album o tyle przełomowy, że zawierał aż cztery jego (współ)kompozycje, w tym dwie napisane specjalnie na poczet tego albumu, w tym jedną szczególną o imieniu Wambierzyce. W ogóle piosenkowo dzieją się tutaj niezłe wzgórza na Ziemi Kłodzkiej - One More Time Up, Long Summer Days, Life In Abundance, Utwór... Może coś się nie zgadzało produkcyjnie, może mieliśmy zbyt wielkie oczekiwania, nie wiem, w każdym razie album August zrobił generalnie wrażenie (nawet w naszych proporcjach) zdecydowanie mniejsze niż byśmy się spodziewali. Na pewno był za długi, ale co tam, bawiliśmy się świetnie, co akurat nie jest charakterystycznym stanem dla The Soundrops. O właśnie, więcej tu radości niż zazwyczaj u nas, może dlatego warto do tej "płyty" wrócić po latach i jesieniach.

 

2014
20. TWENTY

 
best song (zdaniem Gera):  Springtime

Pod wieloma względami jest to dla mnie najsłabszy album Soundrops, ale patrzmy to: dla naszego ważnego zwolennika Błażeja jest to album najlepszy. No i super, subiektywizm rules. Z mojej perspektywy sprawa przedstawiła się i powiedziała "do widzenia" w ten sposób: zapowiadało się, że będzie to bardzo zespołowy i bardzo "szeździesionowy" album, zaczęliśmy od wspólnie napisanej i wykonanej parodii SDM-u pod tytułem Tiribarara... A potem nagle wszystko się rozpełzło: Siora nie miała czasu, Paweł miał jakieś kłopoty zdrowotne, a ja się zawziąłem i nie chciałem czekać, zwłaszcza, że minęły prawie dwa lata od poprzedniej "płyty". Po bardzo energetycznym starcie związanym z odkurzeniem paru melodii z podstawówki nagle wszystko rozproszyło się na manowcach, a nawet mankrowach. Nawet najlepsze numery (dwa zagrane w otwartym stroju Keitha Richardsa oraz Wielkanocny Springtime) wydają mi się jakieś takie... malutkie.

 

21. ETERNITY 
2015

 
 
best song (zdaniem Gera): Requited

Wreszcie zdarzył się dobry rok i bardzo dobry album. Znowu udało się zebrać całą trójkę przed mikrofonami i udało się napisać - wspólnie i samotnie - parę dorzecznych numerów i to służących większej sprawie, czyli rozważaniom i rozważgrazynkom o tym co z tego wszystkiego zostanie na wieczność. Nakładało się to na nową siatkę wyjazdów i krajobrazów - zarówno zewnętrznych (związanych np. z XX-leciem naszej z Pawłem matury i spotkaniami po latach) jak i wewnętrznych. Utwór Requited uznaję w ogóle za swój najważniejszy w ogóle, podsumowuje wieloletnie niełatwe doświadczenia z miłością nieodwzajemnioną a przyszedł ot tak, niezobowiązująco i w piętnaście sekund... No właśnie, jakoś ten album sam się ułożył, z mniejszym wysiłkiem niż zawsze... Bardzo lubię Eternity

 

2017
22. LOVE LOVE


best songs (zdaniem Gera): Permanence, Spring In Exile oraz Goodbye Hello

  

A teraz zupełnie inna sprawa. Tu mnie wrzucono pewnego dnia, na głęboką wodę u zbiegu nurtu sercowego i duchowego. Nagle w wieku 41 lat musiałem ponownie zmierzyć się z własną głupotą i zaślepieniem i przekroczyć licealne ustawienia serca w kierunku większej miłości. Myślałem, że jeśli podwoję słowo love w tytule to jedna miłość znajdzie drugą, cóż, tak się nie stało, ale naprawdę było warto spróbować. Pomijając wszystkie inne sprawy, ileż się z tej historii nauczyłem, nie tylko o sprawach serca, ale też o zakamarkach songwritingu. Okazało się, że nawet w yyy sile wieku można napisać świeże piosenki, wszystko zależy od siły ducha, który jest przecież zawsze młody. No i może najważniejsze, jak napisał Forumowicz Bogus, "co dwie głowy to nie jedna", nasze trzy i pół (to pół to "beatlesowski" żarcik na początek) kolaboracje z Pawłem (zwłaszcza Goodbye Hello, o którym Forumowicz KTWSG napisał jagby był wyjęty z Rubber Soul, dzięki!) wyprowadziły zespół Soundrops na nowe terytoria. Szczęśliwe ciężkie czasy. E., dziękuję.


2017
23. LOVE LOVE 2


best song (zdaniem Gera): Good Night, Ruth

Kontynuacja poprzedniej historii, znacznie mniej spektakularna pod względem artystycznym od poprzedniej "płyty", bardziej scho(ro)wana, intymna i samolubna (tym razem tylko jedna kolaboracja z Pawłem), ale mi osobiście bardzo bardzo uff uff love love nudge nudge say no more potrzebna. Nagrywanie tych piosenek pomogło mi wyjść z marazmu i postąpić w umiejętności przekształcania cierpień (co z tego że zawinionych) w dobro. No i mniej więcej wtedy obiecałem sobie, że nie zmarnuję już żadnego samotnego dnia, przecież zawsze zawsze można można j a k o ś kochać kochać. Mam nadzieję, że te duszne, mgliste, jesienne utwory się komuś przydadzą.

 

2019
24. POPPY 

https://thesoundrops.bandcamp.com/album/poppy 

best songs (zdaniem Gera): Blessed oraz Rubber Sail

Ten album powstawał przez dwa lata i ma dwa oblicza. Pierwsza część to wynik wyjątkowo twórczych kolaboracji z Pawłem. Przez cały rok 2018 i połowę 2019 z różnych względów nie bardzo byłem w stanie twórczo odnieść się do kolejnych przygód na torach (czy raczej bocznicach) życiowych, a dodatkowo miałem pożar na Poddaszu i inne smutki... Na szczęście częściej niż zawsze przychodził Paweł i zgodnie pisaliśmy co raz to nowe utwory, z których większość znacząco opierała się na pomysłach właśnie jego, poza tym niejako siłą rzeczy odeszliśmy w tych piosenkach od tradycyjnej dla Soundrops metody aranżacji opartej na misternych nakładkach. Po raz pierwszy w historii zespołu Paweł włączył się w prace nad tekstami (razem ułożyliśmy Tony i Blessed). To wszystko sprawiło, że pierwsza część albumu Poppy brzmi  z n a c z ą c o odmiennie od poprzednich albumów, co nie wszystkim stałym Zwolennikom naszej grupy się spodobało. Ja jednak mam duuuży sentyment do kilku numerów z tego czasu, zwłaszcza do Rubber Sail, nagrywanego w ciągle wyczuwalnych oparach sfajczonego drewna... A potem, we wrześniu 2019, pojechałem na 10 dni na szkolenie do Kalabrii i obcowanie z tą pod wieloma względami rajską krainą otworzyło mnie na tyle, że wypuściłem z płuc parę numerów w starym jęczącym stylu. Na dokładkę napisaliśmy razem jeszcze jeden numer, Blessed, być może najlepszy w historii The Soundrops, w którym próbowaliśmy w dość lapidarny sposób pomieścić wszystkie nasze - dość odmienne - doświadczenia na skraju miłości i śmierci. Mam nadzieję, że nie jest to ostatni album Soundrops

 

2023
25. ASHA

https://thesoundrops.bandcamp.com/album/asha

best songs (zdaniem Gera): Two Rivers oraz Horisen

Pomiędzy albumem Poppy i niniejszym wydarzyły się co najmniej dwie ważne rzeczy dla zespołu Soundrops. Po pierwsze, wrzuciliśmy dwa regularne albumy (właśnie Poppy i wybór z Love Love/Love Love 2 oraz składankę The Best Odd Soundrops) na serwisy streamingowe, co sprawiło, że ta tutaj bandcampowa dyskografia stała się jeszcze bardziej umowna niż zwykle. Po drugie, Paweł załatwił nam nowy sprzęt do nagrywania, co w istotny sposób poprawiło jakość naszych nagrań i popchnęło nas do pracy nad jakąś definitywną Antologią. W chwili pisania tych słów mamy ponagrywane około 200 starych utworów w nowych wersjach i musimy je poprzebierać. 
 
Równocześnie od czerwca 2021 toczyła się u mnie nowa ta sama historia. Tym razem jednak stopień jej odrealnienia był tak duży, że nie sposób już było nazwać jej miłością, a nawet "love". Okazało się, że w dużej mierze jest to limerencja. Pisane na potęgę nowe piosenki stały się zatem zapisami już nie tyle walki o miłość co borykania się z mentalną słabością. Być może te sfery trochę się przenikały, ale tylko trochę. Na szczęście we wrześniu 2022 roku powstał też nowy zespół The Hilgrims, dla którego miałem pisać już zdrowe teksty. Zdrowe, bo nie o mnie.

W grudniu roku 2023 oglądałem sobie na DVD jeden z odcinków jednego z moich ulubionych seriali Lie to Me i nagle - zupełnie na marginesie akcji - padło tam słowo "asha" w nieznanym mi języku. Szybko postanowiłem, że wybiorę najlepsze z tych parudziesięciu piosenek z tych ostatnich trzech lat i opatrzę je właśnie takim tytułem.

Pod względem artystycznym są te piosenki mniej więcej taki jak zwykle. Nie wiem jednak czy te piosenki są DOBRE pod względem nieartystycznym. Mam nadzieję, że Pan Bóg ich nie potępia. Mi przynajmniej - trochę pomogły.

Dzięki, Asha.
 

 26. MORE of THAT HOPE

https://thesoundrops.bandcamp.com/album/more-of-that-hope

2023

best songs (zdaniem Gera): Holy Bee oraz Aftersong

Tych nowych utworów (i nowych wersji starych) było tyle, że wzięłem ich jeszcze kilkanaście i zestawiłem z nich jeszcze jedn album, tym bardziej, że kilka z nich było o sprawach innych, np. Roots Brothers opowiada o jednej z dziecięcych książek, która bardzo ukształtowała moją dorosłą estetykę. a Aftersong to popiosenka dla Lady Ewy. No raz można chyba posuchać.